Duży w podróży

Motocyklem dookoła Polski – Dzień 2

Nad ranem zrobiło się trochę chłodno i wilgotno. Byłem jednak w Bieszczadach, a tu pogoda rządzi się swoimi prawami. Na szczęście od świtu słońce co jakiś czas zaglądało do przyczepki i informowało, że w ciągu dnia powinno być lepiej. Nigdzie się nie śpieszyłem – nie musiałem składać namiotu, a poza tym nikt mnie przecież nie gonił. Zagotowałem wodę na śniadanie, załatwiłem poranną toaletę i spakowałem sprzęt. Na końcu ubrałem się w motocyklowe ciuchy i przerzuciwszy wszystkie moje bagaże na jednoślad, pożegnałem pole namiotowe w Cisnej.

Wyjeżdżam około 8:00. Po opadach deszczu jest mokro, szczególnie na drogach prowadzących przez las. Asfalt jeszcze dobrze nie zdążył wyschnąć, więc jadę ostrożnie. Przygoda z Zakopanego nauczyła mnie, że w takich sytuacjach muszę zachować wzmożoną czujność. Do tego opony są jeszcze zimne, a to nie sprzyja przyczepności. Jest niedzielny poranek, na drogach jeszcze pusto, więc mam całą szerokość jezdni dla siebie.

Cisna – Ustrzyki Dolne

Jadę Wielką Pętlą Bieszczadzką. Trasa w pewnym momencie wiedzie wśród drzew. Czuję świeży zapach lasu, a nawet zapach wypalanego przez smolarzy węgla drzewnego. Kiedy przejeżdżam obok takiego stanowiska drogę spowija mgiełka dymu. To dość charakterystyczne w tutejszych okolicach. Jednak najbardziej znanym miejscem są tutaj serpentyny z niesamowitym widokiem na Połoninę Caryńską (1). Jest tak pięknie, że zapominam się zatrzymać i zrobić pamiątkowe zdjęcia. Zamiast tego napawam się widokiem, zjeżdżając ostrymi zakrętami w dół.

W Ustrzykach Górnych (2) pięć minut przerwy. Kupuję banana na drugie śniadanie, a także wodę oraz jedzenie na zapas. W kufrze mam niezbędne minimum ubrań, buty i aparat fotograficzny. Miejsce jest jeszcze tylko na 1,5-litrową butelkę wody, plus kilka drobnych produktów spożywczych na czarną godzinę. Co prawda dostępność sklepów po drodze jest ogromna, ale wolę mieć zawsze coś ze sobą, gdyby wypadł nieplanowany postój z jakąś obłędną panoramą gór.

Niestety dalej droga staje się po prostu zwyczajna – jest więcej wiosek, większy ruch, mniej spektakularnych miejsc widokowych. Góry też jakieś takie mniejsze. I chociaż zatrzymuję się na jednym z parkingów (3), z którego widać rozległą panoramę Bieszczad, to niestety są one już daleko za mną.

W Ustrzykach Dolnych (4) zjeżdżam na chwilę z zaplanowanej trasy i nabijam dodatkowe 6 kilometrów na liczniku, aby zatankować motocykl do pełna. Bak ma pojemność 19 litrów, a ja dolewam niewiele ponad 13. To daje pewność, że bez problemów pokonam kolejne 300 kilometrów, przy czym łączny zasięg na pełnym zbiorniku paliwa wyliczam na około 400 kilometrów. Jestem więc pewien, że paliwa mi nie braknie, ale przezornie zawsze sprawdzam, w jakie tereny się zapuszczam.

Ustrzyki Dolne – Medyka

Z drogi wojewódzkiej 960 skręcam w prawo w kierunku Arłamowa (5). Opuszczam tym samym zabudowania i znów wjeżdżam w ogromny las, w którym chyba nikt nie chciałby się zgubić. Jadę w górę wąską, asfaltową dróżką i mijam po drodze sporo aut. Widoczność jest ograniczona, więc trzeba bardzo uważać. Po kilku minutach podjeżdżam pod bramę hotelu w Arłamowie, ale wjazd na parking jest płatny. Rezygnuję i zawracam. Byłem tam już kilka razy i wiem, że oprócz rozmachu, luksusu i nadmiernego przepychu próżno szukać choćby fajnego pejzażu. Szkoda więc tracić piątaka.

Dalsza część trasy to znów kilkanaście kilometrów leśnej drogi bez jakiejkolwiek cywilizacji. Zaskakujący jest wzmożony ruch samochodów, ale patrząc na mapę nie dziwię się wcale – to wygodny skrót na trasie Przemyśl – Ustrzyki Dolne. Niemałe znaczenie ma też tutaj wspomniany wcześniej hotel – także on ciągnie turystów w te rejony.

Przemyśl (6) objeżdżam obwodnicą. Nie pcham się do centrum, bo celem na tę podróż jest zobaczenie głównie obszarów wiejskich, daleko od zgiełku miast. Nie uśmiecha mi się też stać w korkach. Bieszczady dały mi tę niesamowitą wolność, której teraz tak bardzo szukam.

Jadę jeszcze chwilę w kierunku przejścia granicznego w Medyce (7), a potem wkraczam na zupełnie inne tereny.

Medyka – Horyniec-Zdrój

Znikają góry, robi się płasko, drogi częściej prowadzą przez pola uprawne i wsie. Czasami są to długie, wielokilometrowe proste w otwartych przestrzeniach, innym razem drogi leśne dopuszczone do ruchu kołowego. Asfalt jest gładki jak stół, chociaż fragmentami zdarza się dość wyboisty i łatany już wiele razy. Co ciekawe w lasach nawierzchnia jest najlepszej jakości. Mimo wszystko zawieszenie motocykla niespodziewanie dobrze „wybiera” nierówności, dlatego jedzie się całkiem przyzwoitą prędkością.

W Korczowej (8) sznureczek TIRów oczekuje na przejściu granicznym. Tutaj to raczej norma, bo jest to główne przejście graniczne z Ukrainą dla jadących w kierunku Lwowa, ale pandemia też przyczynia się do zaostrzenia kontroli. Szczególnie w kwestiach zdrowotnych kierowców. Ja stać nie muszę – przejeżdżam obok i kieruję się dalej na północ.

Jest upalnie, chociaż na niebie widać już pierwsze burzowe chmury – szczególnie od strony Ukrainy i Bieszczadów. Nie śpieszę się, ale co jakiś czas zerkam na niebo. Wolę mimo wszystko kontrolować sytuację i podróżować na sucho, tym bardziej, że doświadczenia w jeździe po deszczu nie mam absolutnie żadnego, nie mówiąc już o wątpliwej przyjemności podróżowania w ulewie.

Za wsią Wielkie Oczy (9) znów trafia się piękny fragment drogi leśnej. Pędzę przez wiele kilometrów całkowicie sam. Mam drogę na wyłączność i w tym momencie jestem jej jedynym użytkownikiem. Jest tak pusto, że kiedy mijam motocyklistę na białym skuterze, jest to dla mnie nie lada atrakcja. Łatwiej byłoby spotkać tutaj ciągniki rolnicze niż jakikolwiek inny pojazd.

W Budomierzu (10) niespodziewanie zatrzymuje mnie straż graniczna – dwóch funkcjonariuszy na terenowym quadzie. Jeden natychmiast zeskakuje z czterokołowca i od razu sprawdza mój numer rejestracyjny. Drugi zarzuca pytaniami.
– Skąd pan jedzie? Dokąd pan jedzie? Jechał już pan tędy?
– Dzisiaj wyjechałem z Cisnej, a wczoraj byłem w Zakopanem. Jadę dookoła Polski. O co chodzi? – pytam.
– Szukamy człowieka, który na podobnym motocyklu przejechał przez granicę i nie zatrzymał się do kontroli.
– Jaki to był motocykl? – staram się uzyskać najważniejszą informację.
Funkcjonariusz wzrusza ramionami, a na jego twarzy pojawia się bezradność.
– Widział pan po drodze kogoś takiego?
Nie zastanawiam się długo, bo w jednym momencie przychodzi olśnienie. Mijam po drodze zbyt mało pojazdów, żeby coś mi mogło umknąć.
– Widziałem kogoś na białym skuterze… – nie udaje mi się dokończyć zdania, kiedy pogranicznik, który kontrolował przed chwilą tablicę rejestracyjną, natychmiast wskakuje na quada.
– To on! Gdzie go pan widział?
– Jakieś 10 kilometrów stąd. W tamtym kierunku – wskazuję ręką.
– Jedź! To on! – wykrzykuje do kierowcy.
Quad natychmiast odjeżdża, a ja zostaję sam na środku drogi z kilkoma pytaniami bez odpowiedzi. Jakim cudem człowiek przejechał przez granicę i nikt tego w porę nie dostrzegł? Dlaczego udało mu się oddalić aż tak bardzo od granicy? I dlaczego mój duży, czarny motocykl jest podobny do małego, białego skutera?

Przystanek na obiad robię w miejscowości Horyniec-Zdrój (11). Całkiem spontanicznie, bo w ostatniej chwili dostrzegam szyld przydrożnego baru. Jest niedziela i nie wszystkie sklepy lub restauracje są otwarte, dlatego postanawiam skorzystać z okazji. Zamawiam mięso z frytkami i surówką – to bardziej fastfood niż tradycyjny niedzielny schabowy, ale takie dania robi się akurat najszybciej. A czas ma tu kluczową rolę, bo burzowe chmury są coraz bliżej. W momencie gdy kończę jeść ostatnią frytkę, z nieba spada kilka kropel deszczu. Nie czekam ani chwili dłużej. Płacę i odjeżdżam przed ulewą.

Horyniec-Zdrój – Husynne

Chociaż chmury ciągle mnie gonią, to jedzie się bardzo przyjemnie. Po drodze mijam żółte pola obsiane rzepakiem, choć kwitnienie rzepaku już dawno powinno być na finiszu. Nie brakuje lokalnych zabytków architektury drewnianej. Są też cerkwie charakterystyczne dla tych rejonów. Praktycznie w każdej, nawet małej miejscowości jest sklep. Nie muszę więc specjalnie martwić się o jedzenie lub picie.

Gdzieś po drodze zatrzymuję się na myjni i czyszczę motocykl ubłocony wczorajszymi wojażami po polu namiotowym. Szczególnie chłodnicę zalepioną częściowo ziemią. Przez nieuwagę zalewam gniazdo zapalniczki, które dorobiłem w moim pojeździe przed podróżą. Mokra jest też ładowarka, więc odłączam i jedno, i drugie w obawie przed uszkodzeniem instalacji i telefonu. Osuszaniem zajmę się wieczorem. Telefon ma wystarczający poziom baterii, aby działać już do końca dnia bez dodatkowego zasilania.

Mijam kolejne przejścia graniczne – Hrebenne (12) i Dołhobyczów (13). Wszystkie zamknięte z powodu pandemii. Docieram wreszcie do Hrubieszowa, gdzie robię zakupy na wieczór, tankuję motocykl na jutro i szukam noclegu. Trafia się gospodarstwo agroturystyczne w Husynnem (14), dosłownie rzut beretem stąd. Dzwonię i rezerwuję miejsce.

Okazuje się, że to strzał w samo sedno. Gospodarze są niezwykle uprzejmi. Przyjmują mnie z taką serdecznością, jakbym był ich znajomym od wielu lat. Bartek zaprowadza mnie nad Bug. Spod domu to raptem dwie minuty spaceru! Jest pięknie, choć widać, że rzeka dość wysoka. Postanawiam tu wrócić jak tylko się rozpakuję. Sytuacja jednak rozwija się lawinowo – choć nie prosiłem o żaden posiłek, to odpalony zostaje grill, a na stole lądują kiełbaski oraz inne przysmaki. Zostaję również ugoszczony kielichem czegoś mocniejszego. Humory dopisują. Rozmawiamy do późnego wieczoru i tuż po zmierzchu kończymy grillowanie. Nie możemy niestety pozwolić sobie na dłuższe pogaduchy, bo gospodarze rano muszą iść do pracy, ja z kolei pędzę odkrywać kolejne kilometry Polski. Kończy się więc na symbolicznym toaście i rozchodzimy się do swoich pokoi. Zapisuję jeszcze dzienny dystans (373 kilometry), oraz dystans od początku podróży (808 kilometrów) i niebawem padam na łóżko całkiem wyczerpany, ale niesamowicie zadowolony.

Podsumowanie

Dystans dzienny:

Dystans całkowity:

 

Michał

Mistrz Europy Centralnej, dwukrotny Mistrz Słowacji i Wicemistrz Polski w klasie w rajdach samochodowych. Czterokrotnie przepłynął Wisłę od źródeł do ujścia. Okrążył na motocyklu Polskę wzdłuż wszystkich granic. Poszukiwacz przygód i nowych możliwości. Pasjonat podróży, fotografii, motoryzacji, sportów ekstremalnych i jazdy na rowerze.

Dodaj komentarz