Duży w podróży

Motocyklem dookoła Polski – Dzień 4

Pierwsza noc w namiocie upłynęła bardzo komfortowo. Kiedy wyszedłem na zewnątrz na niebie wisiały ołowiane chmury, a temperatura wahała się w granicach 15 stopni. Pogoda tego dnia nie zachęcała do żadnej aktywności. Pod altanką odpaliłem kuchenkę gazową i korzystając z momentu, gdy woda na kawę powoli grzała się na palniku, wskoczyłem pod prysznic w drewnianym budynku z sanitariatami. Sprawdziłem pogodę – bez rewelacji. Tak miało być cały dzień, ale na szczęście bez deszczu. Swój dobytek zbierałem powoli i niechętnie myślałem o dalszej podróży. Kiedy kawa zaczęła działać, wreszcie zebrałem się w sobie. Było już prawie przed dziewiątą.

Pierwsze kilometry tego dnia dość zimnie. Od razu czuję na dłoniach przejmujący chłód, a na ubraniu wilgoć osiadającą z gęstej mgły. Chmury są bardzo nisko i szczelnie zakrywają niebo. Nie jest komfortowo, ale postanawiam jakoś przetrwać te chwilowe niedogodności i jadę trochę na siłę, bez dodatkowych warstw ciuchów. Zakładam, że za godzinę powinno się ocieplić.

Białogorce – Mikaszówka

Znów podążam przez puste drogi i hektary obsianych pól. To w zasadzie jedyny dowód na to, że ktoś interesuje się tymi terenami. Ludzi spotykam tylko w większych wioskach i najczęściej przy sklepach spożywczych. Poza zabudowaniami nie widać żywej duszy. Przechodzi mi nawet przez myśl, że mógłbym tu w jakimś momencie utknąć, a gdyby tak się stało – nie łatwo byłoby załatwić jakąś pomoc. Brak jakiejkolwiek cywilizacji, znikomy zasięg lub jego całkowity brak, a najbliższy mechanik zapewne częściej naprawia sprzęt rolniczy, niż motocykle.

W Kuźnicy (1) mijam przejście graniczne z Białorusią. Aby się trochę rozgrzać zatrzymuję się po około 30 minutach. Okazuje się jednak, że przynosi to odwrotny efekt od zamierzonego – gdy ponownie ruszam w drogę, przeszywają mnie okropne dreszcze. Męczę się jeszcze jakiś czas, aż wreszcie docieram do stacji paliw w Dąbrowie Białostockiej (2). Tu chcę wypić kawę, ale moje plany niestety szybko weryfikuje rzeczywistość. Ekspres jest nieczynny, więc jedyne co mogę zrobić, to na wziąć wafelka na pocieszenie.

Za Skieblewem (3) wreszcie się poddaję. Zatrzymuję się na poboczu i pod kurtkę zakładam dodatkowo softshella. Podróż natychmiast staje się o wiele przyjemniejsza. Mało tego – zaczyna się przepiękna, dzika, kręta, leśna droga. Jedzie się fantastycznie! Miejscami jakieś zagrody, zabudowania gospodarcze i maluteńkie wioski, w których domy można liczyć na palcach jednej ręki. Do granicy stąd jest tylko siedem kilometrów w linii prostej, ale nie zapuszczam się tam, bo to znów tylko piaskowo-szutrowe bezdroża.

Dojeżdżam do Mikaszówki (4). Tu trafiam na śluzę z początku XIX wieku, która znajduje się na Kanale Augustowskim. Budowla posiada jeszcze drewniane wrota i tradycyjny napęd ręczny. Tuż obok znajduje się ponad stuletni drewniany kościół. Okolica jest bardzo malownicza, szczególnie przy samym kanale. Gdyby wjechać głębiej na północ w tutejsze lasy, można byłoby odkryć zdecydowanie więcej – jeziora, rzeki, a przede wszystkim naturę, naturę i jeszcze raz naturę! To tereny, które zostawiam do dalszej eksploracji.

Mikaszówka – Sejny

Ponieważ pogoda nie dopisuje, to postanawiam trochę pozwiedzać. Zwykle podczas takiej podróży nie szukam konkretnych miejsc czy atrakcji. Niczego nie planuję. Nastawiam się raczej na to, co przyniesie los po drodze, co zobaczę w trakcie jazdy i co zainteresuje mnie na tyle, abym chciał to obejrzeć z bliska. Dlatego częściej zjadę z drogi widząc fenomenalny zachód słońca nad rzeką, niż najbardziej zadeptane i oklepane zabytki, do których ciągną tłumy ludzi. Te oczywiste atrakcje są zwykle najbardziej oblegane przez turystów i w moich oczach tracą wtedy wiele ze swoich walorów. Dlatego ja stosuję moją prywatną filozofię „tu i teraz” – korzystaj z tego, co aktualnie masz pod ręką i sam wyszukuj interesujące miejscówki.

Mijam przeróżne wioski, których nazwy mają litewskie naleciałości. Bywa, że ciężko je dobrze wymówić, aby przy okazji nie połamać sobie języka. Nie przejeżdżam przez wszystkie te mieściny, ale widząc drogowskazy czasami sam śmieję się do siebie. Gdzie można dojechać przemierzając Suwalszczyznę i Warmię? Oczywiście do takich wiosek jak: Wojtokiemie, Szlinokiemie, Maszutkinie, Ejszeryszki, Kiekskiejmy, Skajzgiry, Żytkiejmy, Poszeszupie, Pluszkiejmy czy Skaliszkiejmy.

Przed Macharcami (5) wjeżdżam na drogę krajową numer 16. Jest nieco lepsza, szersza, ale też bardziej ruchliwa. To bardzo przyjemne tereny do podróżowania jednośladem. Lasy ciągną się tu niemal w nieskończoność. Jadę około 90 km/h – tyle, na ile pozwalają przepisy ruchu drogowego. Cały czas mam na uwadze dzikie zwierzęta przeskakujące przez szosę, ale na „krajówce” widoczność jest o wiele lepsza, niż na wąskich, wiejskich drogach. Mimo wszystko nadal jestem czujny. Chwila nieuwagi na motocyklu może kosztować bardzo dużo.

Przejeżdżam przez Sejny (6) – pierwsze duże miasto tego dnia. W centrum w oczy rzuca się przede wszystkim monumentalna klasztor i bazylika z jasną elewacją. Zatrzymuję się na moment, żeby uzupełnić zapasy wody i jedzenia, po czym skręcam na północ i pędzę dalej mniejszą drogą w kierunku Puńska (7).

Sejny – Sępopol

Kiedy docieram do Baranowa (8) całkiem przypadkowo rzuca mi się w oczy wieża widokowa ustawiona na niewielkim wzniesieniu. W skali gór i wyżyn, jakie widuję codziennie, jest to tylko pagórek, ale mimo wszystko jest najwyższym punktem w okolicy. Gwałtownie hamuję i w ostatnim momencie skręcam w szutrową drogę biegnącą w kierunku drewnianej konstrukcji. Nie mogę przegapić panoramy na Suwalszczyznę. A jest co podziwiać! Widok, jaki roztacza się ze szczytu wieży jest niesamowity! Gdybym właśnie szukał miejsca na nocleg, to na pewno byłby on na szczycie tej wieży. Robię jednak tylko zdjęcia i podziwiam malownicze okolice.

Kolejny przystanek wypada równie spontanicznie. Z głównej drogi skręcam w lewo w kierunku Stańczyków (9), gdzie znajdują się jedne z najbardziej znanych i jedne z najwyższych wiaduktów kolejowych w Polsce. Na miejscu parkuję w pobliżu wieży widokowej i wchodzę na sam jej szczyt. Maszerując po schodach przy okazji się rozgrzewam. Z góry widać bardzo dobrze nie tylko imponujące mosty, ale również niewielkie jezioro i najbliższe okolice. Jak na środek tygodnia i kiepską pogodę w Stańczykach jest około kilkudziesięciu turystów. Najwięcej – rzecz jasna – spaceruje po wiaduktach. Ja tymczasem z wysokości oglądam panoramę, po czym schodzę na dół i wracam na właściwą drogę.

Minąwszy Gołdap (10) kieruję się w stronę Rapy (11), aby zobaczyć piramidę – grobowiec rodziny Farenheit. Tu asfalt jest już gorszy, ponieważ zjeżdżam z drogi wojewódzkiej. Zresztą sama droga wojewódzka też nie jest najwyższych lotów. Mimo wszystko wracam na nią kawałek dalej, po szybkich oględzinach grobowca.

Za sobą mam już 300 kilometrów. Odtąd zaczyna się już robić chłodniej, a przez to jazda jest mniej przyjemna niż zwykle. Nie pomaga nawet dodatkowa warstwa ciuchów. Postanawiam jednak przejechać jeszcze kawałek drogi. Godzina jest wczesna, więc szkoda byłoby zmarnować tę końcówkę dnia.

Gdzieś w okolicach Radoszy (11) wpadam w poprzeczny uskok w asfalcie i… motocykl gaśnie. Jestem zaskoczony, ale jadąc jeszcze siłą rozpędu próbuję uruchomić silnik „na pych”. Nie przynosi to żadnego rezultatu. Zatrzymuje się więc na poboczu i kilka razy kręcę rozrusznikiem – bez efektu. W tym momencie zdaję sobie sprawę, że jestem w jednej z tych małych wiosek, gdzie na próżno szukać pomocy. Czy to koniec mojej podróży? Staram się znaleźć logiczne wytłumaczenie tego, co się stało. Wpadłem w uskok, motocykl zgasł najprawdopodobniej przez to. Może w coś uderzyłem? Zerkam na licznik, gdzie wyświetla się napis „CHECK”. Najczęściej zdarzało mi się, że to boczna stopka nie była w pełni uniesiona i przez to czujnik odcinał zapłon. Może trochę opadła, kiedy wpadłem w uskok? Pukam piętą w stopkę od dołu – to nie to. Jest na swojej pozycji. Staram się przypomnieć, co jeszcze powoduje wystąpienie takiego błędu. I natychmiast mój wzrok spoczywa na czerwonym wyłączniku bezpieczeństwa. Patrzę na niego z niedowierzaniem i odkrywam, że jest w pozycji wyłączonej. Musiałem przez przypadek sam unieruchomić silnik, kiedy przejechałem przez duży wybój w asfalcie! Przełączam przycisk. Od razu słyszę znajomy dźwięk pompy paliwa, a potem odpalam motocykl „na dotyk”. W tym momencie czuję niesamowitą ulgę. Na szczęście „awaria” okazuje się tylko niefortunnym zbiegiem okoliczności, a ja mogę jechać dalej.

Docieram do Sępopola (12) i wygląda na to, że to koniec mojej dzisiejszej podróży. Jest około 17:00, chłód staje się już mało komfortowy i dalsza jazda byłaby po prostu „za karę”. Krążę chwilę po centrum, w którym ruch drogowy na pewno stanowi wyzwanie dla każdego przyjezdnego, po czym zatrzymuję się na małym placyku. Szukam miejsca na nocleg, ale niestety brak tu kempingu, czy pola namiotowego. Nie ma nawet hotelu! Jedyne miejsce, jakie udaje mi się znaleźć, to gospodarstwo agroturystyczne w sąsiedniej wiosce, dwa kilometry od Sępopola. Korzystam więc z tej możliwości. Ku mojemu zaskoczeniu płacę tylko 35 zł za noc, ale gospodarstwo i warunki są rewelacyjne! Świetny domek właścicieli, pięknie zagospodarowany ogród, przystrzyżony trawnik, basen, altanka z kuchnią, toalety i prysznic, jeziorko, a nawet… przezroczysty namiot w kształcie kuli do oglądania gwiazd i nocnego nieba! Czy jakaś agroturystyka przebije TAKĄ ofertę?

Nocuję na materacu w małym domku. Wieczorem robię kolację na mojej turystycznej kuchence i sprawdzam pogodę. Następny dzień znów bez rewelacji – szaro, pochmurno, a w południe deszcz. Nie powinienem być zaskoczony – w końcu to dopiero początek czerwca. Jeszcze chwilę przeglądam lokalne przewodniki, które gospodarze udostępniają swoim gościom i niebawem zamykam okiennice i kładę się spać. Po całym dniu takiej podróży śpi się zawsze idealnie.

Podsumowanie

Dystans dzienny:

Dystans całkowity:

 

Michał

Mistrz Europy Centralnej, dwukrotny Mistrz Słowacji i Wicemistrz Polski w klasie w rajdach samochodowych. Czterokrotnie przepłynął Wisłę od źródeł do ujścia. Okrążył na motocyklu Polskę wzdłuż wszystkich granic. Poszukiwacz przygód i nowych możliwości. Pasjonat podróży, fotografii, motoryzacji, sportów ekstremalnych i jazdy na rowerze.

1 komentarz

  • Michał, nareszcie znalazłem opis Twojej podróży w całości, i cieszę się niezmiernie – bo kurcze, ale to się czyta…! Natomiast śledząc trasę pierwszego dnia, przypominają mi się własne obawy, co do możliwości pomocy technicznej w kompletnych odludziach. Ale widocznie obaj mamy szczęście, jest więc okazja opisać i swoją przygodę. Otóż w jednej z wędrówek, gdzieś między Bydgoszczą a Gdynią, w samym centrum Borów Tucholskich urwałem wentyl tylnego koła. Stanąłem, obejrzałem i, przełykając łzy bezsilności usiadłem w rowie. Dookoła żywego ducha, tylko lasy, lasy, lasy i ponura perspektywa, że… za 2 tygodnie może ktoś odnajdzie ogryzione kości skuterowego wędrowcy. Siedziałem nie całą godzinę, gdy ni stąd ni zowąd z lasu na drogę, niczym leśne zjawy, wyszła grupa drwali. Zobaczywszy samotnego człowieka w bezgranicznej rozpaczy podeszli, by chociaż pocieszyć, albo w ostateczności… skrócić jego męczarnię – narzędzia mieli przy sobie. Lecz któryś, spojrzawszy na koło, głosem zesłańca z nieba orzekł : – Panie, ja we wsi zajmuję się naprawą skuterów, tam mam części i narzędzia, Zaraz zabierze nas samochód, a za pół godziny będę z powrotem. – Tak po niecałej godzinie koło miałem gotowe do jazdy. Gdy z wdzięcznością podawałem 50 złotych, tłumacząc z zażenowaniem, że nie mam więcej, dobroczyńca z równym zażenowaniem stwierdził: – Panie, ale nie mam z czego wydać reszty. No i jak tu nie wierzyć w Opatrzność!? – Niech zatem dalej czuwa nad nami. Pozdrawiam serdecznie.