Gdyby narysować wykres warunków pogodowych, jakie towarzyszyły nam w ciągu pierwszych sześciu dni wyprawy, to otrzymalibyśmy książkową sinusoidę. Jednego dnia dygotaliśmy z zimna i mokliśmy w deszczu, drugiego nakładaliśmy po dwie warstwy kremu, aby ochronić się przed palącymi promieniami słońca. Natura popadała ze skrajności w skrajność, a my próbowaliśmy jakoś dostosować się do jej grymasów.
Moje przeziębienie zniknęło na dobre, natomiast Kuba zaczął narzekać na bóle głowy. Codziennie rano i wieczorem aplikowaliśmy końską dawkę polopiryny, ale widocznie nie była ona wystarczająca, bo choroba systematycznie zaczęła osłabiać mojego towarzysza. Mimo tego po dziewiątej minęliśmy 300 kilometr Wisły i malownicze urwiska w okolicach Annopolu.
Wisła płynie tu doliną, która ciągnie się od Zawichostu aż po Puławy. Strome, wapienne brzegi przypominają o tym, że kilkadziesiąt milionów lat temu tereny te zalane były przez morze. Dużo później rzeka wyrzeźbiła w miękkich skałach swoje koryto. Obecnie Małopolski Przełom Wisły to jeden z najcieplejszych regionów w Polsce. Swój dom mają tutaj ciepłolubne rośliny i wiele gatunków ptaków. Naturalny charakter rzeki sprzyja gniazdowaniu i jest ważnym elementem przyrody Polski, a nawet Europy. Aby chronić te cenne obszary, cały przełom objęto programem Natura 2000.
W samym Annopolu działała kiedyś kopalnia fosforytów, jednak ze względu na nierentowność została zamknięta w latach 70. W 2008 roku natrafiono wewnątrz wyrobisk na szczątki ichtiozaurów, co było niewątpliwie bardzo ważnym odkryciem w skali całego kraju. Oprócz tego odkryto między innymi zęby rekinów i fragmenty kości morskich kręgowców. Dało to początek późniejszym badaniom paleontologicznym i zabezpieczeniu kopalni do celów dalszych analiz.
Co jakiś czas złotym piaskiem kusiły przepiękne wyspy. Jedne większe, o bujnej i gęstej roślinności, inne mniejsze zamieszkiwane prawie wyłącznie przez rozdarte mewy. Czasem wyspą była tylko rozległa plaża, bez roślin i ptaków, bez wyraźnego początku i końca. Wszystko było zadbane, jakby przed chwilą ktoś skrupulatnie posprzątał każdy zakamarek. Elementy tego krajobrazu były rozmieszczony ręką natury z troską o najdrobniejsze szczegóły, a jednocześnie z niezwykłym smakiem i wyrafinowaniem. Niby drzewa wystawały zwyczajnie tu i tam, a piasek tylko złocił się w słońcu, ale nad tym krajobrazem główny projektant spędził kilka ładnych milionów lat.
Z chęcią przystawaliśmy na wiślanym szlaku i oddawaliśmy się kąpielom słonecznym. Zwykle podczas takich postojów jedliśmy przygotowane wcześniej kanapki, lub gotowaliśmy coś na miejscu. Był czas na odpoczynek, rozluźnienie rąk i wyprostowanie zdrętwiałych od siedzenia nóg. Obejście średniej łachy piachu zajmowało około pół godziny, więc często łączyłem spacer z posiłkiem, aby zobaczyć jak najwięcej. Udało mi się nawet zobaczyć efekt halo, czyli ogromny, tęczowy pierścień wokół słońca, będący wynikiem załamania promieni w kryształkach lodu. Piękne zjawisko, o bardzo imponujących rozmiarach, zrobiło na nas naprawdę duże wrażenie.
Raz po raz mijaliśmy kamieniołomy położone tuż nad Wisłą. Ogromne wyrobiska dostrzec można było z łatwością, bo ich jasny kolor zdecydowanie kontrastował wśród zielonych brzegów. Często w pobliżu znajdowała się rampa załadunkowa, z której surowiec trafiał na barki i był spławiany rzeką do odbiorców. Żadnego ruchu jednak nie zaobserwowaliśmy. Kamieniołomy świeciły pustkami, nie było żadnych jednostek transportowych, a urządzenia służące do przeładunku zwyczajnie poddały się presji czasu.
– Dzień dobry! Dokąd pan płynie? – zapytałem człowieka, który wyglądał mniej więcej na 80 lat. Podróżował na wpół leżąco w dmuchanym kajaku, obładowany bagażami jak cygański tabor.
– Słucham? – odparł ze zdziwieniem starszy pan, którego niechcący wyrwałem z zadumy.
– Dokąd pan płynie?! – rzuciłem jeszcze raz, tym razem nieco donośniejszym tonem.
– Aaa… W zasadzie to sam jeszcze nie wiem. Może do Gdańska, a może do Elbląga. Zadecyduję później.
– A jak się pływa takim kajakiem?!
– Ciężko utrzymać kierunek i jest trochę powolny. Za to jego dużą zaletą jest komfort podróży. Nie przejmuję się bólem pleców.
Spotkanie zaowocowało dłuższą pogawędką, podczas której my opowiedzieliśmy o naszych planach, a siwowłosy pan w kapeluszu wędkarskim o swoich. Rozmawialiśmy też trochę o sprzęcie i dotychczasowych przygodach.
– Płyniemy dzisiaj do Kazimierza Dolnego, może się jeszcze spotkamy?!
– Ja płynę dalej. Mam dzisiaj w planach nocleg za miastem – odrzekł nasz rozmówca i dziarsko zabrał się za wiosłowanie.
Po południu niebo usłane było przepięknymi, kłębiastymi chmurami. Gdy mijaliśmy Krowią Wyspę, czyli rezerwat faunistyczny, który niegdyś był po prostu zwykłym pastwiskiem, na jednej z ostróg zauważyliśmy dwie… kozy. Zwierzęta te wdrapały się na kamienie, a kiedy woda zaczęła się podnosić odcięła je od lądu uniemożliwiając ucieczkę z pułapki. Tak przynajmniej myślały kozy, bo wody było po kostki i wystarczył niewielki krok, by znaleźć się na brzegu. Mimo tego parzystokopytna mama uparcie tkwiła na stanowisku i nie zamierzała się z niego ruszać. Nie mogliśmy ich tak zostawić, więc wyskoczyłem z kajaka, chwyciłem samicę za rogi i siłą przeprowadziłem na suchy ląd. Koźlątko natychmiast skoczyło za nami i po chwili cała akcja ratunkowa zakończyła się sukcesem.
Niedługo później przywitał nas charakterystyczny statek wikingów, który wozi turystów w górę Wisły. Był to znak, że cel naszej podróży jest tuż za zakrętem. Szybko minęliśmy drewniany wiatrak stojący na wysokim brzegu, potem prom Janowiec i ujrzeliśmy pierwsze zabudowania Kazimierza Dolnego.
Mięćmierski wiatrak to jedyna taka budowla w okolicy. Drewniana konstrukcja została złożona z dwóch zabytków przywiezionych w to miejsce przez prywatnych właścicieli. Przez wiele lat trwało regulowanie spraw konserwatorskich, adaptacja budynku, remont i gromadzenie dokumentacji. Obecnie, w okresie letnim, służy jako czterokondygnacyjny dom mieszkalny. Właściciele chwalą sobie ten przepiękny budynek i chętnie udostępniają teren turystom chcącym zobaczy przepiękną panoramę Wisły.
O 16:00 byliśmy na miejscu. Odnowiony port rzeczny oferował wiele wygód – dostęp do prądu, drewniane pomosty, slip, pole biwakowe, toalety, a nawet prysznice. Niebywałe luksusy kosztowały nas 40zł za dobę. Nie marudziliśmy jednak, bo w planach było zwiedzanie miasta i porządny obiad. Błyskawicznie rozłożyliśmy namiot, wzięliśmy gorący prysznic, przebraliśmy się w czyste ubrania i ruszyliśmy na podbój Kazimierza.
Najpierw posiłek w jednej z knajpek położonej w zacisznej uliczce. Do tego zimnu napój i chwila relaksu pod dużym parasolem ogrodowym. Potem przechadzka po rynku, gdzie handel pamiątkami kwitł w najlepsze, a turyści gwarzyli między sobą w niewielkich ogródkach piwnych. Restauracje kusiły oszałamiającym zapachem swojskiego jedzenia. Nie brakowało też pizzeri oraz popularnych kebabów. Wszystko to otoczone zabytkowymi budynkami, tradycyjną sztuką, muzyką i świetnym klimatem starego miasteczka przybierało bardzo magiczny charakter.
Na Górę Trzech Krzyży wdrapaliśmy się w świetnych nastrojach. Miałem nadzieję na piękny zachód słońca wieńczący szósty dzień przygód, ale tym razem chmury spłatały figla. Mimo wszystko krajobraz, w którym szczególnie odznaczała się wstęga Wisły, zrobił na nas duże wrażenie. Przysiadłszy na trawie napawaliśmy się widokiem i obserwowaliśmy ruch na ulicach Kazimierza.
W drodze powrotnej zrobiliśmy zakupy na dalszą podróż. Kiedy wchodziliśmy do namiotu było już szaro i noc powoli okrywała swoim płaszczem zabudowania. Świerszcze właśnie zaczynały swój koncert, a żaby próbowały wtórować głośnym rechotem. Jeszcze chwilę porządkowałem w głowie wrażenia z tego dnia, a potem niechcący przymknąłem oczy i prawie natychmiast zasnąłem. Tak zakończył się szósty dzień podróży.
Dodaj komentarz